W ostatnich czasach stało się popularne hasło: "Rodzina kościołem domowym". Tego wyrażenia użył już w IV w. sławny teolog i kaznodzieja, św. Jan Chryzostom. Po Soborze Watykańskim II idzie przez cały Kościół wezwanie do wiernych, aby tworzyli "kościoły" swoich domów i rodzin, żeby każdy chrześcijański dom stał się "małym kościołem". I to w dwojakim sensie: kościołem-społecznością - cząstką Mistycznego Ciała Chrystusa i kościołem-świątynią, domem Bożym.

Słysząc to hasło niejeden mierny chrześcijanin może się zlęknąć, że jego dom, gdzie czuł się swobodny i nieskrępowany, miałby stać się miejscem skrępowania i ograniczenia swobody. Ale takie obawy wynikają tylko z nieporozumienia albo z dążenia do przestrzeni bez Boga, do przestrzeni autonomicznej, gdzie Boga się nie czci, nie chce się Go widzieć ani słyszeć.

Natomiast to hasło dla prawdziwych chrześcijan powinno być radosne i uzasadnione światłem Ewangelii i nauką św. Pawła, który pisał: Czyż nie wiecie, że członki wasze są świątynią Ducha Świętego?" (I Kor, 6-19); Wy jesteście świątynią Boga Żywego (II Kor 6-16).

Otóż, jeżeli mój ojciec, matka i ja jesteśmy mieszkaniem Ducha Świętego - to nasza rodzina jest rzeczywiście żywą cząstką wielkiego Kościoła Chrystusowego. I przez wiarę i miłość, której odwrotną stroną jest łaska - stanowimy razem z nimi żywy organizm "Mistycznego Ciała Chrystusa", stanowimy prawdziwy kościół "rodzinny", "domowy".

I jasny stąd wniosek i wezwanie, abyśmy pilnie i gorliwie dbali o to, by nasza cząstka Kościoła była żywa, zdrowa, dobrze odżywiona i wciąż pomnażająca się w łasce uświęcającej - aby doskonaliła i uświęcała oraz promieniowała na inne rodziny.

Wtedy należy zadbać o to, aby nasz dom czy pokój miał podobieństwo do kościoła - świątyni, także w swoim wystroju i w funkcjach religijnych.

W kościele spostrzegamy ołtarz, krzyż, obrazy i inne emblematy i symbole religijne. Otóż i w domu urządzonym po chrześcijańsku na pierwszym i widocznym miejscu na ścianie czy na wysokiej podstawce musi znaleźć się krzyż - nie miniaturowy, ledwie dostrzegalny, ukryty nad drzwiami czy w kąciku, ale dobrze widoczny, zdecydowanie uczczony wizerunek Odkupiciela, którego gospodarze się nie wstydzą i nie krępują, lecz czczą także publicznie i chlubią się Nim.

W domu, "małym kościele" powinien także znaleźć miejsce jakiś ołtarzyk (na szafce, półce, stojaku) z krzyżem lub z obrazkiem, z posążkiem Matki Bożej czy jakiegoś świętego (patrona). Powinny się tam znaleźć świeca i księga Pisma św. Można nad nią umieścić małą kolorową lampkę. I oto nasz dom upodabnia się do kościoła. Już zasypuje się przepaść dwóch domów - domu Bożego i domu człowieka, który w swojej niekonsekwencji i małoduszności często po uroczystej sumie i procesji nie chciał przyznawać się "u siebie" do swoich świętości albo przesadnie bał się uśmiechu ćwierć katolika, sąsiada czy gościa. Oczywiście w domu-kościele niedopuszczalne jest umieszczenie obrazów, niestosownych zdjęć, a zwłaszcza pornograficznych!

Za podobieństwem wystroju powinno iść podobieństwo funkcji. W kościele-świątyni ludzie się modlą - i w domu-świątyni rodzina powinna się modlić. Mogą ludzie i rodziny modlić się indywidualnie, ale też i wspólnie - przynajmniej wieczorem - i to właśnie przy ołtarzyku, przy zapalonych świecach, które symbolizują Światłość Świata i całopalną ofiarę Chrystusa oraz pozwalają lepiej się skupić i przeżyć spotkanie z Bogiem. Zestaw modlitw powinien się zmieniać i aktualizować. W poszczególnych okresach roku mogą się tutaj odbywać nabożeństwa majowe, czerwcowe, październikowe, choćby z jedną tajemnicą różańca.

W kościele-świątyni czyta się i komentuje Pismo św.; to samo powinno się czynić i w kościele domowym - przynajmniej raz na tydzień, zwłaszcza przed uroczystościami roku kościelnego (Wigilia Bożego Narodzenia, Wielkanoc, Zesłanie Ducha Świętego). Zawsze należy choć parę minut zastanowić się nad Słowem Bożym, zastosować jakąś jego myśl do naszych aktualnych spraw i potrzeb. Oto wtedy ma miejsce "Liturgia Słowa" w naszym "małym kościele".

Liturgii Eucharystycznej w domach zasadniczo się nie odprawia, ale w wyjątkowych okolicznościach (długa choroba) można zaprosić kapłana do chorego i przeżyć z nim Mszę św. w kościele domowym, Liturgię Sakramentu Chorych. To nie jest Sakrament tylko dla umierających, lecz dla wszystkich ciężko chorych. I dlatego chrześcijanie muszą przezwyciężyć lęki i uprzedzenia związane z tym darem Chrystusa.

W kościołach i kaplicach odbywa się nauczanie prawd wiary w ramach homilii czy katechezy. I w domowym kościele taka katechizacja odbywała się dawniej, odbywa się obecnie i winna być prowadzona na przyszłość. Rodzice są pierwszymi i niezastąpionymi nauczycielami i wychowawcami w dziedzinie życia religijnego. Oni swoim przykładem, postawą i umiejętnym słowem katechizują swoje dzieci od ich niemowlęctwa. I to jest najgłębsza i najdonioślejsza katecheza. Rodzice bowiem znają najlepiej dziecięcy język słowa i gestu i przeżywają z dzieckiem - mimo licznych anomalii - przynajmniej kilka godzin na dobę wtedy, gdy katecheta czy katechetka obcuje z dzieckiem parę godzin w tygodniu. Oczywiście doniosłą rolę katechetyczną, pomocniczą czy zasadniczą, mogą spełnić i często znakomicie spełniają babcie i dziadkowie.

I oto w tym "małym kościele" odbywa się niepostrzeżenie proces głębinowego wychowania - szczególnie przez postawę, przykład wiary, świadectwo najbliższych domowników. Głównym świadectwem wiary jest bezspornie miłość. Jeżeli więc dziecko oddycha na co dzień jak tlenem autentyczną wielokształtną miłością rodziców, rodzeństwa i domowników, czuła klisza dziecięcej duszy odwzorowuje i zapisuje w najbardziej głęboki i trwały sposób co widzi i słyszy w swoim domu; a co jeszcze ważniejsze - nasiąka, napromieniowuje się ciepłem miłości i tworzy już podstawową tkankę charakteru i osobowości. A dzieje się to - jak uczy dzisiejsza psychologia wychowawcza - głównie w okresie od 0 do 3-4 lat życia dziecka. Jeżeli rodzice zaczynają szukać "metod" i wychowywać dopiero w 5 lub 6 roku życia dziecka, spóźnili się o 5 lat.

Tutaj znajdujemy doniosłą odpowiedź na pytanie: jak wychowywać dzieci w ogóle, a w szczególności w dziedzinie religijno-moralnej. Nie tyle trzeba je "wychowywać", ile stwarzać im atmosferę rozwoju nasyconą autentyczną wiarą, miłością i moralnym zachowaniem. Wtedy stanie się zbędne przymuszanie, napędzanie, represjonowanie, kary i moralizowanie, które nie harmonizują z klimatem duchowym domu - "małego kościoła" i nie przynoszą zamierzonych efektów, jeśli rodzice nie czynią tego, czego wymagają. Natomiast dziecku, które odżywiało się atmosferą autentycznej religijności domu, nawet nie trzeba przypominać o modlitwie, o spowiedzi, o Mszy św. niedzielnej, o chodzeniu na katechezę, o czystości, o pomocy zapracowanej matce, o prawdomówności, uczciwości czy sprawiedliwości.

Wtedy same dorastające dzieci będą rodzicom przypominały obowiązki religijne i moralne, co potwierdzają z radością szczęśliwe matki i ojcowie. Gdy zapytano wielkiego wychowawcę nowożytnych czasów, św. Jana Bosko, jakie stosuje metody, że osiąga wprost niewiarygodne efekty wychowawcze, odpowiedział: "żadnej". Bo rzeczywiście, ten geniusz pedagogiczny nie obmyślał żadnych metod, tylko kochał młodzież autentyczną miłością (także wymagającą!) i stwarzał klimat, w którym młodzież wszechstronnie się rozwijała i kształtowała samorzutnie. Tam nie było przepaści między zachowaniem w świątyni, w szkole, czy internacie.

Na końcu tego rozważania należy na chwilę powrócić do niepokoju niektórych chrześcijan, starszych i młodych, że dom - "mały kościół" będzie ich krępował i odbierał im swobodę zachowania, do której dąży każdy człowiek. Nie, to nie powinno nastąpić. Pan Bóg nie jest ani śmiertelnie i zimno poważny ani nie wymaga takiej powagi i skrępowania od ludzi. Bóg jest zawsze młody i wiecznie radosny i nie gasi radości, wyrażającej się także humorem i śmiechem, zabawą i kulturalną swobodą. Taką atmosferę stwarzali święci w swej często niemal dziecięcej prostocie i wesołości. Utarło się też wokół świętych znane powiedzenie, że "święty smutny, to smutny (czyli wątpliwy) święty". Toteż taka atmosfera powinna panować i w "małym kościele", w domu chrześcijańskim.

W kościele dość powszechnie gości przesadna powaga i sztywność i dlatego dzieci źle się tam czują. A do domu często wdziera się rozkiełznana swoboda w pełni prostactwa, grubiaństwa. Nie należy drętwieć ani sztywnieć w świątyni; w domu naszego kochającego Ojca powinniśmy się czuć z szacunkiem i miłością zupełnie swobodnie.

Nie należy uważać za grzech powitanie znajomego jeszcze przed pozdrowieniem liturgicznym "pokój z tobą", zamiany kilku zdań rozmowy ani przesadnie hamować swego śmiechu, gdy ministrant przewróci się przed ołtarzem z ampułkami. Z drugiej strony winniśmy, zachowując godziwą i kulturalną swobodę, strzec się chamskiego, krzykliwego, egoistycznego, niegrzecznego, złośliwego, krzywdzącego, dokuczliwego zachowania w domu. Szczytem niegodziwości i aroganckiej swobody jest grzech. Toteż taka swoboda musi być usuwana z kościoła-świątyni i z kościoła-domu. A jeśliby coś podobnego zaszło w jednym lub w drugim kościele, trzeba jak najrychlej dokonać "rekoncyliacji" świątyń - pojednać się z Bogiem i z ludźmi i przywrócić w jednym i drugim kościele atmosferę szacunku, miłości i pogodnej swobody. Wtedy przez łaskę uświęcającą ludzie obu kościołów będą coraz bardziej wzrastać jako żywe członki w Mistyczne Ciało Chrystusa i w tej przestrzeni coraz pełniej chłonąć miłość i promieniować nią na wszystkie przestrzenie życia ludzkiego. Wtedy można będzie cieszyć się uwagą św. Pawła: Nie jesteście już obcymi i przechodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga, zbudowani na fundamencie...., gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus (Ef 2,19). Wtedy wszędzie poczujemy się dobrze - w świątyni i w domu. I tu i tam będziemy u "siebie"...

Artykuł zamieszczony był w Nowym Życiu 1985 nr 2, s.4 i 12